Bądźmy głośniejsi i bardziej zauważalni – rozmowa z Maciejem Gajkiem

O tym, czego polscy ewangelicy mogą się nauczyć od rzymskokatolickich chrześcijan i o miejscu Kościołów w przestrzeni publicznej mówi red. Maciej Gajek, publicysta portalu newsweek.pl, dziennikarz radiowo-telewizyjny.

Sekularyzacja postępuje, a tematy religijne cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Jak by to pan wyjaśnił?

Religia to zawsze był w Polsce nośny temat. Mam wrażenie, że to po części specyfika krajów postkomunistycznych, w których Kościoły większościowe były ostoją wolności (chociaż media za Oceanem utrzymują całe działy zajmujące się sprawami religii). Różnie pojmowanej, ale zawsze jakiejś wolności. Jak to ujął śp. prof. Michalski:

„Kościół Katolicki symbolem wolności? Tylko komuniści mogli do tego doprowadzić”.

Dzisiaj spory światopoglądowe, także dotyczące duchowości, stają się de facto sporami politycznymi. Opowiedzenie się jako członek tej lub innej grupy definiowanej duchowo – czy to będzie katolik, luteranin, ateista czy osoba religijnie indyferentna – wpycha nas do pudełka z określonymi poglądami politycznymi. Określasz się jako katolik – powinieneś głosować na Dudę. Głosujesz na Komorowskiego? Dobrze się zastanów, bo on jest nieprawdziwym katolikiem. Mamy do czynienia z religijnością walcząca. To nie jest kwestia osobistych przekonań i duchowych przeżyć, ale kwestia polityczna. To, co prywatne, staje się polityczne. I tak oto hasło radykalnych feministek z lat 60. wcielają w życie radykalni polscy katolicy.

Polityzuje pan na potęgę – to nie tylko bardzo publicystyczne, ale też bardzo polskie. Gdzie tu jest miejsce na religię?

Ale to nie ja polityzuję! To nie ja wprowadziłem religię w sferę polityczną – zrobił to polski Kościół rzymskokatolicki, ten instytucjonalny, czyli kolejne składy Episkopatu do spółki z politykami prawicy. Rzeczywiście, wpadłem teraz w pułapkę, którą na siebie zastawiłem. Pytanie dotyczyło religii, ja zacząłem mówić o przyciąganiu religii i polityki. Te dwie sfery – (nie)stety, zależnie od perspektywy – w Polsce się nie tylko przyciągają, ale przenikają. Jeśli pyta pan o religię pojmowaną jako zatroskanie o zbawienie – to jest to sprawa indywidualna i bardzo osobista. Staram się jednak nie uprawiać dziennikarstwa konfesyjnego, opowiadającego o indywidualnych duchowych przeżyciach. Na medialnym rynku mamy przesyt takiej narracji. Ktoś musi patrzeć na ręce politykom w koloratkach.

Pytanie o religijność nie musi się sprowadzać do politycznych aktualiów, jakkolwiek mówienie o religii bez odniesienia do współczesności byłoby w jakiejś mierze abstrakcją. 

W tym sensie można mówić więc o rynku idei. A ten mamy w Polsce coraz bogatszy. Choćby wydarzenia takie jak „Jezus na stadionie” czy spotkania z postaciami w stylu Joyce Meyer pokazują z jednej strony, jak wielki jest głód emocjonalnych przeżyć duchowych, a z drugiej – że oferta się demokratyzuje. Zwłaszcza wśród młodszego pokolenia widać tendencje do podejmowania świadomych decyzji związanych z własnym życiem religijnym. To przestaje być kwestią tradycji i babci, która każe chodzić do kościoła, a zaczyna stawać się kwestią własnych poszukiwań. Sam jestem przykładem osoby, która pod wpływem poszukiwań porzuciła Kościół rzymskokatolicki na rzecz protestantyzmu.

Mam jednak wrażenie, że tradycja ma się dobrze i to ta tradycja, która konserwuje religijne zmysły Polaków.

Bezrefleksyjna religijność wynikająca wyłącznie z tradycji to rzeczywiście problem zauważalny nie tylko w Kościele większościowym. Na Śląsku Cieszyńskim to, co mówi farosz, jest tak samo ważne, jak zdanie plebana na Podkarpaciu. Z tego wynika jeszcze więcej problemów. Tylko że tutaj znów wracamy do polityki.

To, o czym pan mówi, nie musi od razu oznaczać bezrefleksyjności. Może tego właśnie ludzie oczekują: jasno podanych komunikatów w czasach, kiedy wszystko wydaje się rozmyte.

Ale przecież to jest właśnie definicja bezrefleksyjności! Jeśli chcesz mieć wszystko podane na tacy, oczekujesz, że inni przemyślą wszystko za Ciebie. Nie chciałbym przegrać Zasady Godwina, ale to jedna z przyczyn rozprzestrzeniania się totalitaryzmu w XX wieku. Pismo zawiera przecież dość jasno sformułowane komunikaty, ale nawet one wymagają namysłu, nie da się ich stosować in extenso. Bycie religijnym lemingiem jest wygodne, ale jest się wtedy podatnym na manipulacje. Żyjemy w czasach, w których z jednej strony dostęp do informacji refleksję ułatwia, a z drugiej – szum informacyjny skutecznie zniechęca ludzi do podejmowania intelektualnego wysiłku. Jeśli każdy użytkownik YouTube czy Facebooka może samodzielnie zdecydować, z jakich źródeł będzie czerpać informacje polityczne, nie potrafię zrozumieć, dlaczego podobnej refleksji nie miałby się oddawać w sprawach ducha.

Niektórzy z buntu wobec rzeczywistości szukają schronienia właśnie w cieple dobrze znanych tradycji. Pana bunt poprowadził – nomen omen – do protestantyzmu. Dlaczego?

Zdaje sobie sprawę z bolączek polskiego protestantyzmu i z tego, że trafiłem do wspólnoty z uniwersyteckim intelektualnym ciepełkiem, rzadko spotykanym chyba w ogóle w Kościołach i związkach wyznaniowych. Mój bunt zaczął się od odrzucenia rzymskokatolickich narośli teologicznych, które trudno było mi znosić. Kult maryjny, kult świętych, trwanie w przywiązaniu do decyzji politycznych, do których dorobiono teologiczną teorię, przekonując wiernych, że „Bóg tego chce”, jak np. celibat, co niesie ze sobą negatywne skutki dla całego społeczeństwa. O doraźnych kwestiach politycznych nie mówię, bo to specyfika Kościoła większościowego, chociaż dziwnym trafem to rzymskokatoliccy oficjele maja predylekcję do zakulisowego wpływania na świeckie, demokratyczne władze dla realizacji swojej wizji państwowości. Protestantyzm jest dla mnie – jakkolwiek kiczowato by to nie zabrzmiało – powiewem świeżego powietrza. Religijnością ociosaną z tego, co przysłania Słowo.

Z uniwersyteckim intelektualnym ciepełkiem – to raczej nie zabrzmiało szczególnie świeżo

Diagnozuje pan szeroki problem polskiej humanistyki, a jeszcze szerzej – teologii, która przestała odpowiadać na wyzwania współczesności. A jednak wśród myślicieli tradycji protestanckiej łatwiej mi się odnaleźć. Ks. prof. Hans Küng, krytykowany w Kościele rzymskim teolog, wyartykułował wątpliwości, które ma zapewne wielu „progresywnych” katolików, a które nie są w ogóle brane pod uwagę przez centralnie sterowaną organizację, zaś sam Küng znalazł się w ogniu krytyki. Kwestie związane z nieomylnością papieża, wyświęcaniem kobiet czy celibatu – gdyby o to zapytać ogół katolików, mogłoby się okazać, że teologicznych protestantów z przekonania jest jednak większość. Nie bez powodu mówi się o takich progresistach w łonie Kościoła rzymskiego, że się „protestantyzują”. Ja postanowiłem dłużej nie udawać i zachować elementarną uczciwość wobec siebie i wobec wspólnoty, z którą trudno było mi się zidentyfikować. 

Kryzys wiary w ogóle, także ten Zachodzie, pokazuje lub mógłby pokazać, że to, co pan mówi to w sumie broń obosieczna. Czy w Reformacji jest pozytywny potencjał, czy tylko taki odruch odtrutkowy, o jakim zdaje się pan mówić?

Dla mnie był odtrutkowy, ale pytanie dotyczyło doświadczenia. Nie staram się go obiektywizować, choć taki „transfer” chyba prawie zawsze jest podobnie powodowany. W Reformacji pozytywny potencjał tkwi, że się tak wyrażę, z definicji. Ecclesia reformata et semper reformanda – to jest klucz, który otwiera furtkę do rozumienia współczesności i nadążania za zmieniającym się światem. W tzw. rzymskim „Kościele otwartym” istnieje pojęcie „aggiornamento”, co można koślawo przetłumaczyć jako „udzisiejszenie” albo uwspółcześnienie. Kard. Joseph Ratzinger powiedział, że Kościół powszechny powinien być głosem sprzeciwu wobec współczesności. Ale oprócz sprzeciwu przydałaby się duża doza zrozumienia, a także zauważania długofalowych procesów.

Reformacja, o ile nie zostanie sprowadzona do wspominania roku 1517, może być – i mam nadzieję, że będzie – taką odpowiedzią. Kryzys wiary jest faktem, ale o tym mówiło się jeszcze przed moim urodzeniem, więc to nie jest odkrycie ostatnich dekad. Załamywanie rąk i pohukiwanie z ambony nic nie da – bo to jak wygłaszanie pretensji do tych, co przyszli na nabożeństwo, że tak ich mało. Słanie nienawiści do inaczej myślących, także tych, którzy od chrześcijaństwa odeszli to droga jeszcze bardziej donikąd. Odpowiedzialny udział w debacie publicznej to jest coś, co można i należy robić. Odpowiedzialny – to znaczy zakładający szacunek dla wszystkich stron sporu. To, że coś jest napisane w Biblii, albo w pismach Lutra, albo w jakiejś encyklice – to jest zdanie na seminarium z historii chrześcijaństwa, a nie argument dopuszczalny w debacie publicznej. Pozytywny potencjał Reformacji tkwi również w tym, że niesie ze sobą dużą dozę racjonalności, wynikającej z tradycji filozoficznego namysłu.

To jak powinien pańskim zdaniem pozycjonować się Kościół odwołujący się do dziedzictwa XVI-wiecznej Reformacji AD 2015?

W wielu debatach, w których brałem udział albo którym się przyglądałem, także tych „wewnętrznych”, często pojawiała się tendencja do definiowania polskich luteran przez pryzmat albo w odbiciu od rzymskich katolików. O ile jest to zupełnie zrozumiałe w debacie publicznej, czy w dyskusjach politycznych, o tyle zupełnie niepotrzebne w kontekście wiary i kontaktu z Bogiem. Z jednej strony widać w Kościele Ewangelicko-Augsburskim strach przed posądzeniem o prozelityzm, a z drugiej – ciągłe porównywanie do Kościoła większościowego, co zakrawa niemal na kompleks. Trzeba by się zdecydować: jeśli stanowimy realną alternatywę dla poszukujących chrześcijan, którzy nie odnajdują się w rzymskim katolicyzmie, to powiedzmy o tym wprost! Niech wszyscy wiedzą, czego tu szukać. Może niekoniecznie należy to ujmować np. w grafikę przedstawiającą Marcina Lutra palącego bullę papieską albo w hasło: „Say no to pope, join lutherans” (ang. Powiedz „nie” papieżowi, przyłącz się do luteran), ale trochę rozgłosu by się pewnie przydało. A jeśli chcemy być bytem niezależnym od rzymskokatolickiego kontekstu, to należy przestać się porównywać i – brzydko powiem – samostanowić myślenie o sobie. Mam wrażenie, że obecnie Kościół luterański jest niejako w rozkroku pomiędzy jednym a drugim. W obu przypadkach XVI-wieczna Reformacja to – używając języka reklamy – atrakcyjny atrybut historyczny, będący przecież nie początkiem chrześcijaństwa, ale punktem zwrotnym. Podobnie może być w przypadku każdego, kto protestantyzmem się zainteresuje.

Teologicznie rzecz ujmując Kościół ewangelicki nie może się oddzielić od katolickiego kontekstu i nigdy nie chciał

Ale pytał pan o pozycjonowanie, co sugeruje jednak kontekst bardziej reklamowy, niż teologiczny.

O ile reklama to odpowiednie pojęcie i o ile wyrzucenie elementu teologicznego w nawias jest w ogóle możliwe i wskazane

Nie, nie jest możliwe. Wtedy powtórzy się casus Kościołów zachodnioeuropejskich, jak choćby holenderskich, które wyzute z teologii i kontekstu wiary, stały się wyłącznie centrami pomocy pokrzywdzonym przez los, a w praktyce – miejscem realizacji dobroczynnej dla znudzonych dobrobytem mieszczan. Pamiętam swoją rozmowę z pastorem z luterańskiej parafii w Amsterdamie. Chętnie opowiadał o dobroczynności swoich parafian, ale gdy zapytałem o życie duchowe, zakłopotany odparł, że to bardzo osobista sprawa. Ale skoro nie chcemy oddzielać się od katolickiego kontekstu, to nauczmy się czegoś od braci w wierze, bo polscy katolicy są o wiele bardziej biegli w konstruowaniu przekazu społecznego, niż ewangelicy. Coraz bardziej zauważalna obecność w nowych mediach, przekaz konstruowany na wielu poziomach i do różnych grup odbiorców. Obecność ekspertów, publicystów czy aktywistów, którzy sami siebie definiują jako katolicy i w tym kontekście budują swoją aktywność medialną. No i właśnie, słowo klucz: aktywność, to znaczy wychodzenie z inicjatywą. W polskim KEA tego brakuje, chociaż istnieje zaplecze duszpasterskie i eksperckie – nie tylko ludzi z befkami, które pozwoliłoby na o wiele silniejszą obecność w przestrzeni publicznej. Należałoby tylko pamiętać, że zrozumiały komunikat nie może zawierać wszystkiego, a ewangelizacja to nie reklama tabletek, nie musi zawierać informacji farmaceutycznej.

Czego by sobie Pan życzył na 500-lecie Reformacji?

Nie uwolnimy się od polityki. Zdrowej debaty publicznej, w której więcej będzie rozsądku, a mniej myślenia magicznego. Ale przede wszystkim: niewykorzystywania wciąż jeszcze ważnej dla nas sfery religijnej do realizacji partykularnych celów politycznych.


Maciej Gajek – dziennikarz i publicysta. Zajmuje się religią i antropologią kultury. Obecnie pisze dla newsweek.pl.